Moim dzieciom nie wolno dawać władzy. Zniszczą każdego, kto jest od nich lepszy, bo są złośliwi
Rajmund Kaczyński o synach Jarosławie i Lechu
Fatalne oceny Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
W roku 2010 trwała kampania przed wyborami na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Urzędującym prezydentem był wówczas Lech Kaczyński. Ubiegał się o drugą kadencję, jednakże szanse na reelekcję miał nikłe. Jako Prezydent oceniany był przez Polaków fatalnie. CBOS przeprowadził sondaż oceny prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Wynikało z niego, że jedynie przez pierwsze 3 miesiące Lech Kaczyński miał więcej ocen pozytywnych niż negatywnych. Potem było już coraz gorzej. W pierwszych dwóch latach kadencji prezydenturę Lecha Kaczyńskiego oceniała źle ponad połowa społeczeństwa. Potem było to już ponad 2/3 społeczeństwa. W sondażu z 2009 roku Lecha Kaczyńskiego źle oceniało aż 68% badanych, a dobrze jedynie 22%. Prezydent Lech Kaczyński był oceniany gorzej od swoich poprzedników, a więc zarówno od Aleksandra Kwaśniewskiego jaki i od Lecha Wałęsy. Aż ponad dwa razy więcej badanych lepiej oceniało byłego Prezydenta Kwaśniewskiego niż Kaczyńskiego.
Lech Kaczyński uważany był powszechnie za prezydenta upartyjnionego, który nie przejmuje się losem zwykłych Polaków. Był całkowicie uzależniony od swojego brata Jarosława, prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Jak podawały media, w czasie swojej prezydentury dzwonił do niego średnio co kilkadziesiąt minut. Znamienne były pierwsze słowa Lecha Kaczyńskiego po wygraniu wyborów prezydenckich w 2005 roku skierowane do brata – „Panie Prezesie melduję wykonanie zadania„. Dodatkowo Lech Kaczyński jako prezydent swoimi decyzjami pomógł ogolić Polaków przez ludzi Prawa i Sprawiedliwości na 6 mld zł w Aferze Skok.
Kompletny brak szans na reelekcję Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2010 roku
Głównym kontrkandydatem Lecha Kaczyńskiego na prezydenta w wyborach 2010 roku był kandydat Platformy Obywatelskiej Bronisław Komorowski. Na początku 2010 roku wygrywał z Kaczyńskim zdecydowanie we wszystkich sondażach. Polacy po prostu nie chcieli aby Lech Kaczyński był prezydentem przez kolejną kadencję. W sondażu Millward Brown SMG/KRC 38% badanych chciało głosować w I turze na Bronisława Komorowskiego, a tylko 21% na Lecha Kaczyńskiego. Pozostali kandydaci mieli stosunkowo niewielkie poparcie. Gdyby doszło do drugiej tury, Bronisław Komorowski zwyciężyłby z Lechem Kaczyńskim bez żadnych problemów. W drugiej turze głosować na niego chciało aż 60% respondentów, a na Kaczyńskiego tylko 27%. 13% badanych wykazywało niezdecydowanie w tej kwestii.
Według sondaży Lech Kaczyński przegrałby drugą turę nie tylko z Bronisławem Komorowskim, ale również z kolejnym kandydatem – Andrzejem Olechowskim. Przegrałby również zdecydowanie. Według sondaży Olechowski mógł liczyć na 44% głosów a Lech Kaczyński jedynie na 22%. Podobne wyniki dawały sondaże różnych pracowni. Z każdego wynikało, że Lech Kaczyński nie miał kompletnie szans na reelekcję. W dodatku tendencja poparcia dla niego była mocno spadkowa. Im bliżej wyborów tym akceptacja dla reelekcji Prezydenta Lecha Kaczyńskiego była coraz słabsza.
Rozpaczliwa walka braci Kaczyńskich o utrzymanie prezydentury
W obliczu zbliżającej się niechybnej porażki Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w walce o reelekcję Prezes PiS Jarosław Kaczyński zaczął panikować. Liczył na zbudowanie w Polsce wielkiego układu mafijnego PiS, który uwłaszczy się na majątku państwowym, przejmie media i sądy. Osiągniecie tego nie było możliwe bez łamania zapisów Konstytucyjnych, a Prezydent w naszym ustroju jest formalnie strażnikiem przestrzegania Konstytucji. To on podpisuje ustawy, kontrolując czy są zgodne z Konstytucją. Jeżeli ma wątpliwości, kieruje je do Trybunału Konstytucyjnego. Utrzymanie urzędu prezydenta przez braci Kaczyńskich pozwalało im mieć pewność, że po wygraniu wyborów parlamentarnych przepchną wszystkie niekonstytucyjne zmiany prawne jakie tylko sobie zamarzą.
Prezydent Lech Kaczyński na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Europejskiej w 2008 roku
Urząd prezydenta był kluczowy dla budowy państwa mafijnego PiS. Liczyła się każda okazja, dzięki której Lech Kaczyński mógł poprawić choć trochę swój fatalny wizerunek przed wyborami. Prezydent Lech Kaczyński wpychał się więc wszędzie tam gdzie tylko coś istotnego się działo, nawet tam gdzie zgodnie z podziałem kompetencji powinien się pojawić premier Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej. Przykładowo Lech Kaczyński uparł się by reprezentować Polskę na posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli w 2008 roku. Na szczytach Rady Europejskiej omawiana jest tematyka rządowa i poszczególne państwa reprezentowane powinny być przez szefów rządów ale Prezydent Lech Kaczyński mimo to postanowił tam koniecznie pojechać. Pojechał więc choć do dziś nie wiadomo konkretnie po co, bo głosu nie zabrał. Na dodatek zmusił ministra finansów Jacka Rostowskiego do oddania mu swojego krzesła przy stole. Minister Rostowski biegle znał angielski i miał zabrać głos na szczycie w istotnych sprawach dotyczących finansów, jednakże został zmuszony do przeczekania obrad Rady Europy na korytarzu.
Lech Kaczyński kazał traktować siebie jako szefa całej polskiej delegacji pomimo, iż na szczycie szefów rządów powinien nim być premier Donald Tusk. Jakby tego było mało, pojawiły się skargi ze strony członków delegacji innych krajów jakoby Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński blokował często ubikacje. Czyżby miał rozwolnienie, a może musiał wszystko meldować przez telefon swojemu bratu Jarosławowi?
Lech Kaczyński wyprosił spotkanie z Miedwiediewem w Katyniu oraz zaproszenie na rocznicową defiladę wojsk rosyjskich na Placu Czerwonym.
Na 2010 rok przypadała 70 rocznica zbrodni NKWD na Polakach w Katyniu. Jeszcze w 2009 roku Kancelaria Premiera Donalda Tuska uzgodniła z władzami rosyjskimi, że 7 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku dojdzie do oddania hołdu ofiarom Zbrodni Katyńskiej przez premiera Donalda Tuska oraz przez ówczesnego premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Bracia Kaczyńscy oczywiście od razu pozazdrościli Tuskowi i postanowili zorganizować w Katyniu konkurencyjną celebrację z udziałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego odpowiednika Prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrija Miedwiediewa.
Prezydent Lech Kaczyński od początku zakładał, że poleci w ramach osobnej delegacji, osobnym samolotem i w innym terminie niż Donald Tusk. Chodziło o to by spotkanie Premiera Tuska z Putinem nie przyćmiło spotkania Prezydenta Kaczyńskiego z Miedwiediewem. W przeciwieństwie do Polski, Rosja ma system prezydencki, w którym rola prezydenta jest dużo większa niż rola premiera. Jak wiadomo jednak to Putin rządził wówczas w Rosji, pomimo iż był tylko premierem, a nie prezydentem. Władimir Putin po dwóch wcześniejszych kadencjach prezydenckich wymienił się z Dmitrijem Miedwiediewem na stanowisku ale w praktyce dalej rządził Rosją. Miedwiediew był tylko marionetkowym prezydentem.
Dla braci Kaczyńskich kwestia kto – Kaczyński czy Tusk – przy obchodach 70 rocznicy Zbrodni Katyńskiej będzie częściej pokazywany w mediach była niezwykle istotna. Zbliżały się wybory prezydenckie. Lech Kaczyński miał fatalne notowania, które trzeba było poprawić. W tej sytuacji Kancelaria Prezydenta Kaczyńskiego uzgodniła, a w zasadzie wyprosiła, u Rosjan spotkanie Lecha Kaczyńskiego z Dmitrijem Miedwiediewem. Miało się odbyć w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku, a więc już po spotkaniu Donalda Tuska z Władimirem Putinem. Aby zakasować Tuska i wzmocnić efekt wizerunkowy, Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu udało się wyprosić u Rosjan jeszcze więcej. Uzyskał oficjalne zaproszenie od Dmitrija Miedwiediewa na defiladę wojsk rosyjskich na Placu Czerwonym w Moskwie z okazji uroczystości zakończenia II Wojny Światowej w dniu 10 maja 2010 roku. Prezydent Kaczyński miał zasiąść na trybunie honorowej na Placu Czerwonym u boku Dmitrija Miedwiediewa oraz Władimira Putina. Miał w ten sposób oddać hołd Armii Rosyjskiej oraz uczcić zwycięstwa Armii Czerwonej. Przyznam, że nijak to pasuje do aktualnej narracji propagandystów Prawa i Sprawiedliwości jakoby Lech Kaczyński był niewygodny dla Rosjan ze względu na swoje znaczenie w świecie i antyrosyjską postawę. Prezydent Lech Kaczyński autorytet międzynarodowy miał mizerny. Nikt go w zasadzie w świecie nie dostrzegał. Sami Rosjanie nie zaprzątali sobie nim zbytnio głowy. W owym czasie bardziej liczyły się interesy gospodarcze, a Polska był solidnym odbiorcą rosyjskich surowców naturalnych. Skoro więc Prezydent Polski Lech Kaczyński chciał spotkać się z Dmitrijem Miedwiediewem w Katyniu oraz wziąć udział w rocznicy zakończenia II Wojny Światowej na Placu Czerwonym to Rosjanie nie mieli nic przeciwko.
Katastrofa samolotu Tupolew Tu-154M w Smoleńsku
Wizyta premiera Donalda Tuska w Katyniu odbyła się bez przeszkód. Premier Rzeczypospolitej Polskiej Donald Tusk oraz Premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin uczcili polskie ofiary pomordowane przez NKWD. Podpisane zostały również korzystne dla obu krajów umowy gospodarcze. Bracia Kaczyńscy pragnęli by wizyty Prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia w Katyniu i 10 maja w Moskwie okazały się równie znaczące i doniosłe.
10 kwietnia 2010 roku rządowy samolot Tupolew Tu-154M wystartował z Prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką na pokładzie do Smoleńska na wspólne z Prezydentem Federacji Rosyjskiej Dmitrijem Miedwiediewem uroczystości uczczenia ofiar NKWD. Na pokład samolotu zabrano nie tylko ludzi z otoczenia braci Kaczyńskich ale również wiele znamienitych osób mających uczestniczyć w uroczystościach. Znaleźli się tam: ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, 18 parlamentarzystów, dowódcy wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP, szefowie instytucji państwowych, duchowni, przedstawiciele organizacji kombatanckich oraz społecznych.
O godzinie 8:41 czasu polskiego samolot Tupolew Tu-154M roztrzaskał się o ziemię tuż przed lotniskiem Smoleńsk-Siewiernyj. Zginęły wszystkie osoby jakie znajdowały się na jego pokładzie. Katastrofa pochłonęła 96 istnień ludzkich.
Do katastrofy doszło podczas podchodzenia samolotu do lądowania w fatalnych warunkach pogodowych. Piloci próbowali wylądować na nieużywanym starym wojskowym lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. Odbywało się to w gęstej mgle. Widzialność nie przekraczała trzystu metrów! Samolot zszedł zbyt nisko i zaczepił o drzewa. Uderzenie w brzozę skutkowało utratą części skrzydła, obróceniem się samolotu wokół osi poprzecznej i rozbiciem o ziemię. Maszyna rozbiła się jeszcze przed pasem startowym.
Ustalenia rosyjskiej i polskiej komisji do badania wypadków lotniczych
Badania szczątków samolotu Tupolew Tu-154M przeprowadzone po katastrofie nie wykazały żadnych usterek technicznych maszyny. Główną przyczyną katastrofy były błędne decyzje pilotów, którzy zdając sobie sprawę z trudnych warunków pogodowych, nie zdecydowali się na odejście i lądowanie na lotnisku zapasowym. Byli informowani o trudnych warunkach pogodowych. Widoczność z kabiny była mocno ograniczona przez mgłę i wysokie drzewa. Lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj nie posiadało systemu precyzyjnego naprowadzania ILS (Instrument Landing System), a jedynie radiolatarnie, które na dodatek działały nieprawidłowo. Nawet nie wszystkie światła na pasie startowym lotniska działały poprawnie. Lądowanie w takich warunkach to manewr ekstremalnie ryzykowny. Piloci zeszli zbyt nisko i doszło do katastrofy.
Przyczyną która pośrednio doprowadziła do błędnych decyzji pilotów mogła być presja wywierana na nich by lądowali za wszelką cenę. Nagrania z czarnych skrzynek Tupolewa wykazały, że w momencie poprzedzającym katastrofę w kabinie pilotów znajdowały się osoby nieuprawnione. Mogły one wywierać presję na pilotów by lądowali pomimo dużego ryzyka. Według ustaleń Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (ros. Межгосударственный авиационный комитет MAK) jedną z tych osób miał być dowódca Polskich Sił Powietrznych generał Andrzej Błasik. Ustalenia te potwierdzili przewodniczący polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego – Edmund Klich i Jerzy Miller. Gen. Andrzej Błasik miał wywierać presję na pilotów w kwestii lądowania w trudnych warunkach. Miał oczekiwać lądowania „za wszelką cenę”. Padały takie sformułowania jak: „musimy to robić do skutku” czy „zmieścisz się śmiało„.
Pośrednie przyczyny Tragedii Smoleńskiej
Prezydent Lech Kaczyński był całkowicie zależny od brata Jarosława. Na bieżąco wszystko z nim konsultował. Rozmawiali ze sobą telefonicznie co kilkadziesiąt minut, również podczas tragicznego lotu do Smoleńska. W 2020 roku sędzia Wojciech Łączewski (znany ze skazania Kamińskiego i Wąsika w aferze gruntowej) w wywiadzie dla Gazety Wyborczej stwierdził, cyt.:
„Jeżeli opinia publiczna poznałaby treść rozmowy braci Kaczyńskich, której zapis znam z akt ściśle tajnych, to gwarantuję, że zupełnie inaczej oceni sytuację po 10 kwietnia 2010 r. (…) Jestem w stanie wskazać konkretną teczkę i konkretne karty z dokumentami, które pozwalają spojrzeć na pewne sprawy w innym świetle. Uważam, że ten stenogram powinna poznać opinia publiczna, by wyrobiła sobie zdanie, do czego Jarosław Kaczyński jest zdolny”.
Sędzia Wojciech Łączewski wyraźnie zasugerował, że ze stenogramów rozmów braci Kaczyńskich przeprowadzonych podczas lotu do Smoleńska wynika, iż Jarosław Kaczyński naciskał na brata by ten za wszelką cenę lądował w Smoleńsku. Łączewski miał dostęp do prokuratorskich akt Katastrofy Smoleńskiej, gdyż rozpatrywał jedno z zażaleń na umorzenie prokuratury w sprawie organizacji lotu. Jeżeli Lech Kaczyński dostał polecenia od brata Jarosława by za wszelka cenę lądować w Smoleńsku to zapewne przekazał to dalej gen. Andrzejowi Błasikowi, który następnie wkroczył do kabiny pilotów i przypilnował by nie odchodzili na lotnisko zapasowe i nie rezygnowali z próby lądowania.
Szaleńcza pogoń Lecha Kaczyńskiego za reelekcją doprowadziła do tragedii, w której zginęło 96 osób. Sondaże przedwyborcze dla Lecha Kaczyńskiego były fatalne i obawiano się pogłębienia strat wizerunkowych, gdyby Kaczyński odwołał lub opóźnił swoją wizytę w Katyniu. W tej sytuacji prawdopodobnie zmuszono pilotów do lądowania w fatalnych warunkach za wszelką cenę.
Religia Smoleńska – budowanie kultu Lecha Kaczyńskiego
Po tragicznej śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego brat Jarosław Kaczyński postanowił wykorzystać to politycznie. Zapragnął zrobić ze swojego brata męczennika o wolność narodów i stworzyć wokół tego mit. Zamierzał zbudować w narodzie kult Lecha Kaczyńskiego. Było to dość trudne zadanie, gdyż Lech Kaczyński jako prezydent w zasadzie prawie niczego na arenie międzynarodowej nie dokonał. Jedyne co można było jako tako wykorzystać to fakt, iż w czasie agresji rosyjskiej na Gruzję poleciał do Tibilisi i tam na głównym placu wygłosił przemówienie, w którym nakrzyczał na Rosjan i wsparł Gruzinów. Rosjanie za bardzo się tym nie przejęli ale za to Gruzini byli Kaczyńskiemu mocno wdzięczni. Według Jarosława Kaczyńskiego jego brat Lech stał się dzięki temu obrońcą uciśnionych narodów i za to właśnie miał zostać zamordowany przez imperium zła – Rosję. Samolot, którym leciał do Smoleńska miał zostać zniszczony w wyniku detonacji bomby zainstalowanej przez Rosjan. Wedle takiej narracji Prezydent Lech Kaczyński miał zginąć męczeńską śmiercią. W żaden sposób nie korespondowało to z faktami, ustaleniami, badaniami i ogólnie ze zdrową logiką, jednakże jak to określił główny propagandysta PiS-u Jacek Kurski „ciemny lud wszystko kupi„, więc część narodu polskiego w to uwierzyła.
Miesięcznice Smoleńskie
Prezydent Lech Kaczyński zginął 10 kwietnia 2010 roku. Po katastrofie Jarosław Kaczyński i powiązane z nim środowiska zaczęły 10 dnia każdego miesiąca organizować przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie wieczorne marsze zwolenników kultu Lecha Kaczyńskiego jako męczennika (tzw. Miesięcznice Smoleńskie). Kończyły się one mszami w Katedrze św. Jana na Starym Mieście. Maszerowano z krzyżami, wizerunkami Lecha i Marii Kaczyńskich a nawet z rozpalonymi pochodniami. Użycie podczas marszu rozpalonych pochodni okazało się mocno niefortunne, gdyż nasuwało skojarzenia z marszami hitlerowców przed Reichstagiem. Z czasem więc z użycia rozpalonych pochodni zrezygnowano.
Podczas miesięcznicowych marszy Lech Kaczyński oraz Maria Kaczyńska wynoszeni byli na ołtarze. Śpiewano pieśni religijne, modlono się, palono znicze itp. Stałym elementem Marszy Smoleńskich były żarliwe przemówienia Jarosława Kaczyńskiego i jego towarzyszy, w których mieszano z błotem wszystkich tych, którzy nie wyznają kultu Lecha Kaczyńskiego, a w szczególności wyzywano nieprzychylnych dziennikarzy i przeciwników politycznych Prawa i Sprawiedliwości. Należy dodać, że marsze te organizowane były przed Pałacem Prezydenckim, w którym urzędował już nowy, nie związany z PiS, Prezydent Bronisław Komorowski.
Podkomisja Smoleńska Antoniego Macierewicza
Ponieważ zarówno rosyjski MAK, jak i polska komisja do spraw badania wypadków lotniczych nie znalazły żadnych nawet najmniejszych dowodów na to, że Prezydent Lech Kaczyński zginął w zamachu więc Prawo i Sprawiedliwość po dojściu do władzy w 2015 roku postanowiło stworzyć nową komisję, taką która wesprze ustaleniami tezę o męczeńskiej śmierci z rąk Rosjan. Wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości będący Ministrem Obrony Narodowej Antoni Macierewicz powołał przy swoim ministerstwie specjalną Podkomisję do Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego w Smoleńsku w skrócie zwaną Podkomisją Smoleńską. W 2018 roku Macierewicz został jej przewodniczącym.
Podkomisja Smoleńska działa od 7 lat. Przez ten czas skład podkomisji stale się zmieniał i w ostatnich latach był nawet utajniony. Wiadomo, że nie wszyscy członkowie Podkomisji Smoleńskiej mają w ogóle pojęcie o lotnictwie. Do maja 2023 r. prace Podkomisji Smoleńskiej kosztowały polskich podatników już ponad 31 mln zł. Członkowie Podkomisji spotykają się rzadko ale co miesiąc otrzymują wielotysięczne wynagrodzenia. Przewodniczący komisji Antoni Macierewicz ma nawet swoja limuzynę i ochronę Żandarmerii Wojskowej chociaż nie jest już Ministrem Obrony Narodowej.
Badania na parówkach, puszkach i mini-modelach
Od początku powstania Podkomisji Smoleńskiej Antoni Macierewicz i reszta jej członków powtarzają stale tezę o rzekomym bombowym zamachu. Zmieniają się jedynie ustalenia co do szczegółów zdarzenia. By udowodnić założoną tezę Podkomisja przeprowadzała m.in. badania na parówkach i aluminiowych puszkach. Jeden z ekspertów Podkomisji – Dr Andrzej Ziółkowski z Instytutu Podstawowych Problemów Techniki PAN orzekł, że na pokładzie TU-154M doszło do „wybuchu wewnętrznego” co udowodnił empirycznym badaniem właśnie na parówkach. Przy omawianiu uszkodzeń samolotu przedstawił zdjęcia pękniętych parówek i stwierdził: „Coś takiego widzimy, gdy gotujemy sobie kiełbaski na śniadanie”. Ekspert swoje twierdzenia poparł stosownymi wzorami fizycznymi.
Inny ekspert Podkomisji Prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu w Akronie (USA) udowadniał że „liniowy ładunek wybuchowy” został przymocowany na skrzydle samolotu, a przy jego detonacji doszło do „wielopunktowej eksplozji”. Swoje ustalenia ekspert poparł przykładem zgniatanej drewnianym młotkiem cienkościennej puszki (po piwie — przyp. red.). Z kolei Piotr Witakowski z AGH oderwanie się skrzydła samolotu Tupolewa wytłumaczył podcięciem skrzydła piłą. Natomiast sama brzoza uderzona przez skrzydło samolotu w czasie katastrofy miała być ścięta już wcześniej przez Rosjan. Nawet mgła panująca w Smoleńsku miała być według członków Komisji rozpylona specjalnie przez Rosjan. Twierdzono, że mógł być rozpylony tam również hel, który zmniejsza siłę nośną samolotu. Rosyjscy kontrolerzy lotniska mieli też specjalnie naprowadzać prezydencki samolot tak żeby nie trafił w ogóle na pas lotniska. Samą katastrofę przeżyć miały trzy osoby ale zostały podobno od razu dobite strzałami przez Rosjan.
Podkomisja Smoleńska przygotowywała również eksperyment, w ramach którego miała zakupić na Słowacji identyczny samolot Tu-154M i uderzyć w jego skrzydło brzozą. Samolot podczas eksperymentu miał stać w miejscu natomiast brzoza miała poruszać się na dachu rozpędzonego samochodu. Z eksperymentu zrezygnowano, gdy ktoś zorientował się, że przecież w czasie eksperymentu zginie kierowca samochodu. Ostatecznie poprzestano więc na wykonaniu mini-modelu samolotu.
Raport Podkomisji Smoleńskiej Antoniego Macierewicza
11 kwietnia 2022 roku Podkomisja Smoleńska zaprezentowała raport, w którym przedstawiła dotychczasowe ustalenia. Za główną przyczynę katastrofy uznano oficjalnie eksplozję podłożonego ładunku wybuchowego. Zamach miały zorganizować służby specjalne Władimira Putina przy biernym wsparciu środowiska Donalda Tuska. W raporcie uwzględniono wybiórczo tylko te ustalenia i ekspertyzy, które przy odpowiedniej prezentacji pasowały do z góry założonej tezy o zamachu. Raport Podkomisji Smoleńskiej Antoniego Macierewicza został uznany przez większość niezależnych ekspertów i dziennikarzy za kompletnie oderwany od rzeczywistych faktów i dowodów.
Po opublikowaniu raportu końcowego Podkomisja Antoniego Macierewicza działa dalej i dalej pobiera pieniądze z Budżetu Państwa. Według Jarosława Kaczyńskiego Podkomisja powinna działać dalej gdyż „ma jeszcze sporo do zrobienia„. Aktualnie Podkomisja zajmuje się podobno rekonstrukcją samolotu Tu-154M.
Schodki Smoleńskie tylko dla Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników
Jarosławowi Kaczyńskiemu nie udało się stworzyć w społeczeństwie kultu postaci Lecha Kaczyńskiego. Na Marsze Smoleńskie przychodziło coraz mniej osób i po trzech latach ich zaniechano. Obchody miesięcznicy trwają jednak dalej ale zostały mocno ograniczone do symbolicznego składania wieńców przed dwoma nowo postawionymi pomnikami na Placu marsz. Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Pierwszy pomnik przedstawia Lecha Kaczyńskiego trzymającego się za serce. Drugi pomnik składa się z części podziemnej przykrytej szkłem symbolizującej „doły śmierci” w Katyniu oraz z części nadziemnej w formie granitowych schodów (trap). Pomniki te można uznać za samowolę budowlaną, gdyż postawione zostały niezgodnie z prawem. Przed postawieniem pomników PiS-owski minister MSWiA Mariusz Błaszczak wyjął Plac Piłsudskiego spod jurysdykcji miasta stołecznego Warszawy powołując się fałszywie na względy bezpieczeństwa państwa.
Składaniu wieńców przez Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników pod Schodkami Smoleńskimi towarzyszą często satyryczne happeningi. Miesięcznice są więc pilnowane przez liczne oddziały policji ze specjalnego politycznego Komisariatu przy ulicy Wilczej w Śródmieściu Warszawy. Do składania wieńców pod Schodkami Smoleńskimi uprawnione są jedynie osoby uczestniczące w Miesięcznicy Smoleńskiej u boku Jarosława Kaczyńskiego. Wieńce składane przez inne osoby są natychmiast zabierane i niszczone przez PiS-owską policję lub przez PiS-owskie wojsko. W czasie gdy Prezes Kaczyński kładzie swój wieniec okolica jest zamykana dla zwykłych obywateli. Wejścia do strefy zero pilnują kordony policji. Na dachach okolicznych budynków pojawiają się nawet snajperzy gotowi do strzału.
Wydział do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu i Zdrowiu Komendy Policji przy Wilczej oraz st. asp. Marcin Rekus na straży nienaruszalności strefy wokół Schodków Smoleńskich
Za zabezpieczenie nienaruszalności strefy wokół Schodków Smoleńskich odpowiedzialna jest PiS-owska Komenda Policji położona przy ulicy Wilczej w Warszawie. Działania w tej kwestii koordynuje tam specjalny Wydział do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu i Zdrowiu. St. asp. policji Marcin Rekus pilnuje aby każdy kto nielegalnie złoży wieniec pod Schodkami Smoleńskimi lub zechce na nie wbiec, został przesłuchany i otrzymał zarzuty z art. 261 K.K. (znieważenie pomnika). Z kolei zakłócanie miesięcznicowych Marszy Smoleńskich kwalifikowane jest jako „złośliwe przeszkadzanie w wykonywaniu aktu religijnego” – art. 195 K.K. (stąd też określenie – Religia Smoleńska).
Same Schodki Smoleńskie swoją konstrukcją mocno zachęcają do wbiegania, jednakże wszelkie próby happeningów, wbiegania na schodki i składania pod nimi wieńców przez osoby niemające pozwolenia Prezesa Kaczyńskiego kończą się brutalną interwencją policji politycznej. Brutalne bicie, ciągnięcie po bruku, wykręcanie rąk przez policję lub wojsko to częsty widok przy Schodkach Smoleńskich. Schodki pilnowane są całą dobę zarówno przez policję z Komendy przy Wilczej jak i przez wojsko Garnizonu Warszawa.
Potrzebujesz rządowej dotacji? To nazwij coś imieniem Lecha Kaczyńskiego
Wśród części urzędników samorządowych zapanowała obecnie moda na nazywanie wszystkiego co się da imieniem Lecha Kaczyńskiego. Panuje przekonanie, że jest to klucz do otrzymania dotacji rządowych na różnego rodzaju cele lokalne. Imieniem Lecha Kaczyńskiego (z małżonką lub bez) nazywane są więc powszechnie: ulice, place, skwery, mosty, szkoły, przedszkola, drogi ekspresowe, tunele, korty tenisowe, terminale, statki, sale, parki a nawet pojedyncze drzewa. W listopadzie 2022 roku Gazeta Wyborcza naliczyła ponad 200 takich miejsc. Według rejestru GUS samych tylko rond, skwerów czy ulic im. Lecha Kaczyńskiego (z małżonką lub bez) mamy w Polsce prawie 90.
Różnych memoriałów, zawodów, konkursów pod patronatem L. i M. Kaczyńskich zliczyć nie sposób. Jak grzyby po deszczu powstają w różnych miejscach Polski również pomniki oraz tablice pamiątkowe Lecha i Marii Kaczyńskich. Jest ich już ponad 150. Dzieje się to często bardzo spontanicznie. I w takim Tarnowie na przykład lokalni działacze PiS-u postawili w centrum miasta nocą pomnik Lecha Kaczyńskiego nie informując o tym w ogóle ani Rady Miejskiej ani Urzędu Miasta. Pomnik został odsłonięty w dniu urodzin braci przez samego Jarosława Kaczyńskiego. Towarzyszyła mu cała PiS-owska świta. Część przechodniów powitała odsłonięcie pomnika gromkimi okrzykami „spieprzaj dziadu”.
Na koniec pragnę zwrócić się do szefostwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji o rozważenie nazwania w uznaniu zasług imieniem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Komendy Rejonowej Policji Politycznej PiS położonej przy ulicy Wilczej 21 w Warszawie.